Oreczka krótkogłowa (Orcaella brevirostris) jest niewielkim delfinem oceanicznym, który mimo taksonomicznej przynależności do ssaków bytujących w wodzie słonej, gustuje także w wodzie słodkiej lub słonawej. Z tego względu zaliczana jest do gatunków euryhalicznych, czyli takich, które znoszą różny stopień zasolenia środowiska zewnętrznego. Oreczka mierzy zaledwie 2 metry długości i posiada krótką, tępo zakończoną okrągłą głowę z szerokim otworem gębowym. Ssak co prawda nie ma rozwiniętej mimiki, jednak według osób, którym udało się go zobaczyć, wygląda jakby był ciągle uśmiechnięty.
Pomocnik rybaków
Oreczka żyje w niewielkich grupach rodzinnych w strefie przybrzeżnej Azji Południowo Wschodniej, w deltach rzek, jeziorach i samych rzekach, w których spotykana jest nawet 1000 km od ujścia. Można się na nią natknąć w birmańskiej rzece Irawadi, gdzie określana jest mianem „rzecznego ducha”. Uważa się tu, że delfiny są formą reinkarnacji mieszkańców i w żadnym wypadku nie wolno ich zabijać.
Dawniej, gdy oreczek było więcej, birmańscy rybacy korzystali z ich zdolności w łowieniu ryb. Zauważyli, że delfiny są w stanie zagonić ławice prosto w rybackie sieci. Ryby, które chciały się wycofać były zjadane przez płynące za nimi delfiny. Rybacy po ukończonym połowie składali swego rodzaju podziękowanie, wrzucając część ryb ponownie do wody.
Niestety, dzisiejsza subpopulacja z Irawadi liczy mniej więcej 50 osobników, a spotkanie żywej oreczki należy tu do rzadkości. Pozostałe subpopulacje oreczek zamieszkują: zarośnięte lasem mangrowym wybrzeże Bangladeszu (ponad 5000 sztuk), borneańską rzekę Mahakam, filipińską cieśninę Malampaya, jezioro Sobgkhla w Tajlandii oraz Chilika w Indiach, a także indochińską część rzeki Mekong. Oreczki są co prawda liczniejsze niż typowo słodkowodne gatunki delfinów, jednak ich byt jest zagrożony. Zazwyczaj giną poprzez utonięcie w wyniku zaplątania się w sieci skrzelowe oraz z powodu nielegalnych sposobów łowienia ryb (rażenie prądem, materiały wybuchowe), zanieczyszczeń środowiska wodnego i hałasu. W zależności od subpopulacji, oreczki zalicza się do zagrożonych lub krytycznie zagrożonych wyginięciem.
Opłacalna ochrona
Najpewniejszym miejscem, by zobaczyć te niesamowite ssaki jest wybrzeże Bangladeszu lub kambodżański odcinek rzeki Mekong. W środkowym biegu rzeki, w okolicy kambodżańskiego miasta Kratie (Krâchéh) wody zamieszkuje kilkadziesiąt osobników, a spotkanie się z nimi oko w oko nie należy do rzadkości. Widząc zainteresowanie ze strony turystów, rząd Kambodży wytyczył dla oreczek strefę ochronną. Zakazuje się tam używania sieci skrzelowych, ogranicza się komercyjny połów ryb oraz przepływ łodzi motorowych. Do dbania o bezpieczeństwo delfinów powołano kilkudziesięciu strażników rzecznych. Okazało się, że taki typ ochrony wystarczył, aby przynajmniej na chwilę zatrzymać tendencję spadkową w liczebności oreczek. Można przypuszczać, że bardziej niż samą ochroną, rząd i okoliczni mieszkańcy zainteresowani są jednak profitami, jakie można uzyskać od turystów.
Odwiedzając Kratie, wykupując bilet wstępu na chroniony odcinek Mekongu, wypożyczając łódź, korzystając z miejscowych noclegów i gastronomii, turyści przyczyniają się pośrednio do ochrony oreczek. Miejscowa ludność jest świadoma, że jeśli znikną delfiny, znikną też turyści, a wraz z nimi źródło łatwego dochodu. Niektórzy ekolodzy mają inne zdanie. Uważają, że zbyt duża penetracja chronionego odcinka rzeki przez turystów może zaburzyć naturalne zachowania delfinów i przyczynić się do spadku ich liczebności. Niestety, jest to prawda. Jednak póki co, strumień pieniędzy płynący od turystów bywa dla miejscowych jedynym argumentem przemawiającym za tym, by chronić oreczki.
Biznes się kręci
Dawniej delfiny pomagały rybakom w połowach ryb, dziś pomagają w utrzymywaniu rodzin. Każdy hotel proponuje turystom wyjazdy pakietowe, w których żelaznym punktem jest wizyta nad odpowiednim brzegiem Mekongu. Co prawda Mekong można penetrować w wielu miejscach, aby wypatrzeć oreczki, jednak najpewniejszym miejscem ich pobytu, jest właśnie to, wyznaczone przez rząd, znajdujące się 15 km na północ od Kratie, obok wioski Kampi. Po 40 minutach jazdy asfaltową, a potem szutrową drogą wita nas leciwa rzeźba, przedstawiająca dość swobodne wyobrażenie oreczki krótkogłowej. Za nią znajduje się gigantycznej wielkości, jak na kambodżańskie warunki, parking. Kilka straganów oferuje pamiątki oraz produkty rękodzieła ludowego. Po wykupieniu biletu wstępu mamy możliwość skorzystania z łodzi motorowej z obsługą.
Po wyruszeniu na Mekong, kapitan łodzi tylko na początku włącza silnik i dalej wiosłuje ręcznie lub podpiera się długą tyczką. Tłumaczy, że oreczki nie lubią warkotu silnika, poza tym wirnik może je zranić. Już po paru minutach od wpłynięcia na środkową część rzeki można zauważyć znaczące zawirowania na wodzie, które świadczą o tym, że oreczki są pod powierzchnią. Jak na ssaki przystało, delfiny oddychają płucami, dlatego co jakiś czas muszą wynurzyć się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza atmosferycznego. W związku z tym, że ssaki są zwierzętami stadnymi istnieje też duże prawdopodobieństwo, że w miejscu wynurzenia się jednego osobnika pojawią się inne.
Chwila relaksu
Innym i dużo mniej popularnym miejscem, gdzie można obserwować oreczki, jest oddalone o 40 km od Kratie Koh Pdao. Tu co prawda nie wykupuje się biletu wstępu, jednak trzeba wynająć rybaka z łodzią. W drodze powrotnej do Kratie warto wdrapać się po schodach na szczyt udekorowanej dziesiątkami rzeźb mnichów i wcieleń Buddy pagody Phnom Sambok oraz zajrzeć do pływającej wioski Kampi. Co prawda w jej granicach nie mieszka już żadna osoba, ale można tu zobaczyć, jak dawniej konstruowano przeprawy przez rzekę. Dziś cała osada przybrała formę centrum rekreacyjnego, które popularne jest zarówno wśród turystów, jak i miejscowych.
Na środku Mekongu znajduje się kilka drewnianych i bambusowych platform, na których postawiono kilkanaście budynków krytych strzechą. Z obydwu brzegów do tej rzecznej osady prowadzą dwa drewniane mosty. Wioska znajduje się w miejscu, gdzie Mekong jest dość płytki (1,30 m) i tworzy wiele wysepek, dlatego jest to popularne miejsce do kąpieli i biwakowania. Kilkanaście zamieszkanych domów znajduje się na brzegu, a osoby tam żyjące trudnią się obsługą turystów.
Coś na ząb
Sama podróż do Kratie ze stolicy kraju Phnom Penh trwa ponad 5 h, dlatego turyści bawią tu zazwyczaj 2–3 dni. Oprócz tropienia oreczek mogą obejrzeć z bezpieczniej odległości nabrzeżne łachy piaskowe, na których lęgną się żółwie rzeczne oraz pobliską pływającą wioskę Koh Trong, która – w odróżnieniu od Kampi – jest żyjącą osadą, zamieszkałą głównie przez rybaków i ich rodziny. Ciekawym zajęciem miejscowych dzieci jest pływanie po Mekongu w metalowych miskach. Mniej żądni wrażeń mogą spędzić czas na zwiedzaniu postkolonialnej zabudowy Kratie, miejskich targowisk lub na przesiadywaniu w kilku lokalnych punktach gastronomicznych, oferujących dania oryginalnej kuchni khmerskiej. Godnymi polecenia daniami są warzywno mięsne zupy z makaronem, naleśniki na ostro, potrawy z wołowiny, tropikalnych grzybów oraz fish amok, czyli zapiekane z mlekiem kokosowym, cebulą, czosnkiem, trawą cytrynową i przyprawami filety ryb złowionych w Mekongu. Danie dość często serwowane jest w liściach bananowca.
Twardziele skosztować mogą smażonej szarańczy, karaluchów, gotowanych ślimaków, grillowanych jelit czy potraw z larwami owadów. Miłym zakończeniem dnia będzie spacer promenadą nad Mekongiem w blasku promieni zachodzącego słońca. Wraz z nastaniem zmroku nad rzeką otwierają się niewielkie punkty gastronomiczne oferujące napoje orzeźwiające, kawę, alkoholowe drinki, owoce, drobne przekąski oraz niewiadomego pochodzenia kiełbasę, której smak trochę przypomina odtłuszczoną polską podsuszaną.

Dr inż. Radosław Kożuszek, wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego. Podróżnik, który odwiedził ponad 70 krajów. Organizator wypraw trekkingowych, przyrodniczych i kulinarnych. Fascynat kuchni lokalnych i optymalnego odżywiania, prowadzący program kulinarny „Pieprz i kartofle” w Polskim Radiu.
FB: Podróże bez biura